— Panie Kapeluszniku, ja mówię
całkowicie poważnie — dziewczynka tupnęła nogą. Było naprawdę gorąco, a ona
nosiła długą błękitną sukienkę z fartuszkiem. Ciemne włosy związała w warkocz
czarną kokardką. Była naprawdę urocza, gdy się tak złościła.
— Tak, tak, dziecko — odparł
niczym szaleniec, śmiejąc się praktycznie z niczego. Można się spierać na temat
jego charakteru, ale nikt nigdy nie zwątpił, że Kapelusznikowi brakuje piątek
klepki — Nie złość się dziecko i wypij herbatkę! — zawołał radośnie tańcząc,
przy czym wylał z filiżanki cały napój. Wręczył pusty kubeczek Alys niczym różę
i wrócił do tańca. Wskoczył na stół, gdzie nieudolnie starał się zrobić fikołka
wywalając z niego wszystkie szklanki, talerze i wszelkiego rodzaju jedzenie.
— Niech pan nie marnuje
pożywienia! — zawołała dziewczynka kompletnie niesłuchana przez wszystkich tu
zebranych.
— Jedzenie? — Kapelusznik
spojrzał tępo na drobny talerzyk — Ach, już rozumiem! Jedzenie! — chwycił w
rękę kawałek ciasta, który do tej pory leżał spokojnie na talerzu i z całej
siły rzucił nim w dziewczynkę. W odpowiedniej chwili zrobiła unik. Niska postać
Kapelusznika turlała się po ziemi zaśmiewając się na śmierć.
— Nie przejmuj się, Alys — do
dziewczynki podszedł wysoki osobnik o długich, ciemnych włosach i kocich
uszkach. Ubrany był w elegancki garnitur, a spod czarnych dżinsów wychodził
piękny ogon — On jest niespełna rozumu. No wiesz, tak jak my wszyscy — westchnął
wzruszając ramionami. Dziewczynka obejrzała się, a wtedy postać kapelusznika
jakby zamieniła się w poważnego, jasnowłosego chłopca, którego z wcześniej
poznanym Kapelusznikiem łączyło tylko to, że oboje nosili cylinder ozdobiony
granatową wstążką. Ów facet zdjął kapelusz i zaczął czegoś w nim szukać. Po
kolei wyjmował z niego rozmaite rzeczy. Od papierków po cukierkach, przez
książki aż po lampki nocne.
— Znalazłem! Tutaj są! — krzyknął
zwycięsko. Włożył cylinder na głowę i z drobnego pudełeczka wyciągnął całą
garść papierosów. Włożył je wszystkie do ust jednocześnie. Zaciągnął się nawet
nie używając ognia.
— Kim jesteś? — odparła tępo
Alys, chociaż dobrze znała odpowiedź.
— Idiotka — westchnął i
przekręcił oczami — Jestem Szalonym Kapelusznikiem. Jest kapelusz, nie widać?
Mam na imię Oliver, ale ludziom niepotrzebne są imiona. Kot jest po prostu
kotem. A osoba, która nosi kapelusz jest po prostu kapelusznikiem – wzruszył
ramionami. Najwidoczniej uważał to za oczywiste.
— Nie bądź dla niej zbyt surowy.
Jest tutaj nowa — odparł mężczyzna z kocimi uszami — Ja jestem Kot z Cheshire.
Ile masz lat, moja droga?
— Trzynaście — odparła z dumą na
co rozmówcy wybuchnęli śmiechem. Nie przypominało to śmiechu, szybciej
rechotanie żaby. Kapelusznik miał ochrypły głos, za to z ust Kota wydobywały
się melodyjne i miłe dla ucha dźwięki. Tworzyło to wspaniały kontrast i gdyby
nie to, że powodem ich nagłego wybuchu emocji było właśnie to, co przed chwilą
powiedziała, byłaby zdolna podziwiać ten koncert.
— To bardzo zabawny wiek, kochana
— facet z czarnym cylindrem zwichrzył jej włosy, chociaż wcale nie był od niej
o wiele wyższy — Uważasz się już za taką dużą i poważną a mimo wszystko się tu
znalazłaś — zdobył się na najszczerszy uśmiech, jaki można było zobaczyć na
jego twarzy. Widać było, że już to sprawia mu trudność, a pomyśleć, że jeszcze
chwilę temu śmiał się jak szalony.
— Wiecie może, gdzie się podział
Biały Królik? — spytała nieśmiało dziewczynka starannie dobierając słowa.
— A tak w ogóle to czemu go
gonisz? — Kot postanowił nie dać jej zbyt prostej odpowiedzi, bo jeszcze jej za
łatwo będzie w życiu czy coś. To zadziwiające, że wystarczyło to jedno pytanie,
by zupełnie zbić ją z tropu. Jedno zdanie i całkowicie przestała widzieć sens w
tym co robi.
— To nie ma teraz znaczenia — odparła
pośpiesznie, by nie ukazywać swojego zmieszania — Po prostu go gonię i tyle.
Wiecie, gdzie mogę go znaleźć? — westchnęła. Nawet nie oczekiwała odpowiedzi.
— Może poszedł w prawo. A może w
lewo. A może pobiegł prosto? Może się zawrócił? Może jakiś wielki stwór pożarł
go po drodze? — Kapelusznik wzruszył ramionami — Wszystkie drogi prowadzą do
Rzymu.
— Ja jednak myślę, że poszedł w
prawo — zza pleców dziewczynki odezwała się gigantyczna róża. Nie miała oczu
ani nosa, nie miała twarzy czy ciała. Jedynie na jednym z płatków widniały
usta, chociaż wszystkim mieszkańcom Krainy Czarów żyłoby się lepiej, gdyby ich
nie posiadała. Ale i jej usta były przepiękne i zmysłowe, w końcu to róża.
— To nie jest prawdą, Różyczko.
Jestem pewna, że poszedł w lewo — zaprotestował tulipan.
— Nie ma takiej możliwości!
Musiał pójść prosto, przecież żadna polna mysz go nie widziała po drodze, a w
prawo i w lewo są jedynie lasy! — przekrzyczała wszystkich stokrotka. Mała
myszka pod jej listkiem pisnęła, jakby na potwierdzenie jej słów.
— Wszystkie kłamiecie. Jak
wszystkim wiadomo, narcyzy to najpiękniejsze kwiaty. Królik na pewno został
skrócony o głowę! — odparł narcyz, na co pozostałe kwiaty westchnęły urażone.
— Wypraszam sobie! — krzyczała
jedna po drugiej — Przecież to ja jestem najśliczniejszym kwiatem! — wrzeszczały
w tym samym czasie i chociaż mówiły niemalże to samo nie sposób było je
zrozumieć. Kapelusznik chwycił dziewczynkę za rękę i pociągnął w swoją stronę.
Jego ręka była silna, więc tak czy owak nie mogła wyrwać się z uścisku
mężczyzny. Za to jej dłoń była delikatna i bardzo łatwo można było ją
skrzywdzić, jak na dziecko przystało.
— Wsiadaj — Kot z Cheshire
przedstawił Alys tę jakże wspaniałą i okazałą nicość. Rozejrzała się, ale
nigdzie nie zauważyła nic, na co mogłaby wsiąść. Stali na małej polance, wokół
której rozpościerały się gęste i mroczne lasy. Spostrzegawczy zauważyłby drobne
oczka ptaków siedzących na drzewach spoglądających na całe to widowisko. Z
punktu widzenia osoby stojącej z boku, faktycznie mogło wyglądać to zabawnie,
ale dla Alys nie było w tym nic śmiesznego. Tym bardziej, że wszyscy mówili to
na poważnie. O ile tak można to nazwać, każdy wyrażał się żartem i zupełnie bez
sensu, jednak taki właśnie był ich świat — to było ich normą.
— Tutaj nic nie ma — odezwała się
nieśmiało dziewczyna starając się nie urazić szanownego pana kota. Poczuła ból
rozbijającej się na jej plecach szklanki. Syknęła i odwróciła się w stronę
Kapelusznika, który ponownie zmienił swoją postać. Znowu był tym niskim,
dziwnym, szalonym i nieprzewidywalnym osobnikiem w czarnym cylindrze. Zaśmiał
się szaleńczo i pobiegł schować się w krzaki. Kot odetchnął z ulgą.
— Wreszcie sobie poszedł — uśmiechnął
się — Miałem wrażenie, że zaraz zgasi na mnie papierosa — prychnął i usiadł w
powietrzu. Autentycznie. Kot poklepał miejsce tuż obok siebie, a przynajmniej
tak mogłoby się zdawać. Wydało to takie same klap klap jakby faktycznie w coś
uderzył, ale wciąż nic tam nie było. Nicość. Wyraźnie się zdenerwował.
— Siadaj wreszcie, do cholery — warknął.
Alys posłusznie siadła i
poprawiła swoją granatową sukienkę. Wygładziła fartuszek i przechyliła odrobinę
kokardę. Rączki ułożyła na kolanach i już była gotowa do drogi. Mężczyzna (a
może i zwierzak?) patrzył na to z oburzeniem, w jego kocich oczach widać było
złowrogą iskrę zupełnie bez powodu. Westchnął i przekręcił głową. Wokół niego
powstał szary dym, który zakrył całą jego postać na kilka sekund. Gdy opadł,
zamiast dorosłej osoby pojawił się gruby, pasiasty kot z podstępnym uśmiechem.
Ruszyli przed siebie tak, jakby siedzieli powozie.
— Nie zadawaj niepotrzebnych
pytań — mruknął i wtulił się w ramię dziewczynki — Raz mogę być człowiekiem,
raz kotem a potem mogę całkowicie zniknąć — oznajmił, jakby to była
najzwyklejsza rzecz na świecie. Wreszcie jego postać jakby powoli zanikała a
widoczne stały się tylko ogromne, żółte oczy i okropny, przerażający uśmiech.
— Przecież to nie ma sensu — szepnęła
Alicja rozpatrując w głowie wszelkie możliwości. Nie było żadnych. To fizycznie
nierealne.
— Może i tak — przytaknął Kot. Po
tych słowach nastała zupełna cisza. Po drodze mijali drzewa, które gawędziły
sobie radośnie oraz parę stojących pod nią lisów, które walczyły ze sobą. Nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ich broniami nie były śledzie. Zwierzęta
jednak zacięcie walczyły i nie dawały przeciwnikowi szansy na zwycięstwo. Ale
najbardziej przestraszyły Alys małe laleczki stojące pod dębami. Wpatrywały się
w niewidzialny pojazd dużymi oczami z guzików. Na głowach miały małe czapeczki
z okrągłymi pomponami. Przerażający był fakt, że cała zgraja takich oto lalek
goniła właśnie dziewczynkę i Kota.
— No, ładnie — mruknął towarzysz
dziewczyny przekręcając oczami. Zabawki okazywały się szybsze. Krzyczały po
drodze i piszczały. Wdrapywały się na przezroczyste koła, niektóre szarpały
sukienkę Alys.
— Kocie! — wrzeszczała — Pomóż
mi! Kocie z Cheshire!
On siedział spokojnie i wpatrywał
się w rozgrywającą się na jego oczach akcję bez zbędnych emocji, jednak na jego
twarzy wciąż widniał szeroki uśmiech. Wyrwanie się z drobnych, ale silnych
rączek lalek było trudne. Za każdym razem, gdy Alys odepchnęła jednego z nich
rozbijały się one na drobne kawałeczki, jakby były ze szkła. W pewnym momencie
wszystkie zabawki, które do tej pory goniły powóz upadły na ziemię.
— Porcelanowe Lalki, te to zawsze
miały tupet — burknął Kot z pogardą – Prawie tak, jak bliźniaki Kagamine.
Zjawiają się w złym czasie i w złym miejscu! Oboje pokazują inne kierunki, a
ostatecznie wychodzi na to, że żaden z nich nie ma racji.
— Czemu nas atakowały? — spytała
zaciekawiona dziewczynka. Mimo męczącej walki z piszczącymi zabawkami, którymi
zawsze bawiła się w dzieciństwie oczy wciąż świeciły jej się z zafascynowania.
Położyła główkę na rozwartych dłoniach, a łokcie oparła o kolana. Wpatrzona w zwierzaka
z maślanymi oczami czekała na odpowiedź.
— Ot tak, bez powodu — wzruszył
ramionami. No właśnie, ramionami. Kot ponownie zmienił się w człowieka. Znowu
miał miękkie uszka i łagodny uśmiech, zamiast szerokiego i przerażającego.
Nagle powóz zatrzymał się gwałtownie. Kot z Cheshire ruchem ręki wskazał
stojącą tuż przed nimi nastolatkę średniego wzrostu. Bardziej spostrzegawczy
dostrzegłby, że pod jasnymi włosami, które były w nieładzie widniały malutkie,
urocze uszka zakryte dodatkowo czarną czapką. Ubrana była w pomarańczowe dżinsy
i brązową koszulkę. Przez ramię przewiesiła skórzaną torbę. Czekała
zniecierpliwiona wystukując nogą jakiś rytm. Ten oto młody osobnik przywitał
się z Alys i westchnął głośno.
— Jaki jest twój cel? — spytała
znudzona nie przestając wystukiwać rytmu.
— O co chodzi? Ja nie mam celu — wzruszyła
ramionami dziewczynka. Nastolatka i Kot rzucili sobie porozumiewawcze
spojrzenia, po czym kiwnęli zgodnie głowami i odezwali się do dziewczynki.
— Jesteś do niczego — opuściła
głowę i przekręcił oczami. Ona spojrzała na niego wrogo, ale mając trzynaście
lat i ubierając biały fartuszek oraz sukienkę wyglądanie groźne wcale nie jest
takie proste. W gruncie rzeczy, nastolatka i tak nic sobie z tego nie robiła.
— A Suseł zawsze ma rację — wtrącił
Kot z entuzjazmem. Dziewczyna spojrzała na niego morderczym wzrokiem i zwrócił
się do Alys. Zacisnął pięść na jakimś przedmiocie w skórzanej torbie.
— Żegnaj — uśmiechnęła się
łagodnie i wbiła niewielkie topór prosto w jej serce. Dziewczynka kaszlnęła i
opadła z hukiem na ziemię. Kot klasnął w ręce, za to Suseł spojrzał na martwe
ciało z obrzydzeniem.
— Wezwij Królika, potrzebna nam
nowa Alys — machnął ręką i poszedł przed siebie kompletnie bez powodu.
— Nie przesadzaj, Mayu. Mogło być
całkiem ciekawie – zasmucił się zwierzak.
— Miałeś tak do mnie nie mówić.
Jak jeszcze raz to zrobisz to zacznę nazywać cię Mew – burknęła.