— Len, słuchasz ty mnie w ogóle? —
Rin na chwilę oderwała się od układania swoich włosów. Oparła dłonie na swoich
biodrach spoglądając na niego zirytowana.
— Tak siostrzyczko, oczywiście,
że słucham! — na chwilę nastała cisza — A o czym mówiłaś...?
Rin zawarczała.
— Idiota! Właśnie o tym! Masz mi
nie zepsuć tego koncertu, rozumiesz? — blondynka odwróciła się z powrotem do
lustra ponownie poprawiając swoją fryzurę. Chociaż nie różniła się ona za
bardzo od codziennego ułożenia jej włosów. Teraz tylko bardziej starała się,
żeby były ułożone tak... no tak jak zawsze. Ale Len był „facetem", chyba
miał prawo nie widzieć zmiany… nie? Chociaż dziewczyny uważały, że nie miał
prawa. Żaden facet według nich nie miał takiego prawa. Ciekawe, czy ON też tak
uważał... Chociaż nie, znając go to nie zwracał uwagi na 90% tego co działo się
wokół niego. Czasem Len chciał, żeby jego ukochany zauważył coś... nie coś...
jego... Tak, żeby zauważył jego. To jak blondyn się stara. Zwrócić na siebie
jego uwagę. Pokazać mu, że coś do niego czuje. Ale nie, Yuma był ślepy. Jak
większość facetów. Z resztą czego on się spodziewał? Sam przecież chwilę temu
stwierdził, że faceci z reguły nie zauważają tego, co dziewczyny by chciały,
żeby zauważyli. Westchnął głęboko dźwignął się z kanapy.
— Spokojnie, siostrzyczko, nie
zepsuję ci go — odpowiedział. Skoro Yuma go nie zauważał... to Len musiał po
prostu sprawić, żeby mężczyzna zwrócił na niego uwagę. A ten dzień wydał mu się
idealny. 14 lutego. Walentynki. To był dzień, w którym najwięcej osób planowało
wyznania miłosne. W końcu po to ten dzień wymyślono. Więc on też miał zamiar
wyznać swoją miłość akurat tego dnia. Ruszył do kuchni. Zachowywał się jak
zakochana nastolatka... Może z tą różnicą jedynie, że był facetem. No właśnie.
To mogło się okazać głównym problemem. Nie wiedział jak Yuma zareaguje. Może
będzie zaskoczony... albo zszokowany. Nigdy więcej się do Lena nie odezwie,
albo gorzej, zwyzywa i ośmieszy na koncercie. W każdym razie szansa, że powie
coś w stylu „ja też od dawna cię kocham", w procentach wynosiła około
0,001%. Tak w przybliżeniu. Bo nie mógł być pewny. Ale i tak chciał mu to
wyznać. Zbyt długo dusił te uczucia w sobie. Miał już dość ukrywania się z tym.
I to właśnie jutro miał być ten dzień.
Westchnął ciężko i zaczął
wyciągać składniki. Pieczenie chyba nie mogło być aż tak trudne... prawda?
Jajka, mąka, czekolada. Musiały być czekoladowe. Inaczej nie miałoby to sensu.
Wyciągnął dwie tabliczki. Wszystko było takie proste w przepisie... Odmierzyć,
wymieszać i upiec. Tylko dlaczego t ciastka wyszły takie słone?! Blondyn jednak
się nie poddał. Za drugim razem jednak wypieki wyszły za kwaśne. Po piątej
nieudanej próbie Len w końcu doszedł do wniosku, że ten kwasek cytrynowy to
chyba jednak był zły pomysł, a po dziesiątej stwierdził, że „ma się dziać co
chce" i dosypał jeszcze kawałków banana. W końcu gdzieś przy trzynastym
razie ciastka zaczęły smakować tak jak powinny. Ale blondyn zakończył swoje
przygody z kuchnią dopiero po piętnastej próbie. W końcu mu się udało...
Zapakował cudem powstałe ciasteczka w folię, dodał do środka karteczkę i
wszystko zawiązał wstążką. Żółtą wstążką. Spojrzał na swoje dzieło ze łzami
szczęścia w oczach i wziął paczuszkę do rąk jak najcenniejszy skarb a potem
uniósł do góry jak jakąś świętość.
— Braciszku, dobrze się czujesz?—
W drzwiach stała Rin. I przyglądała mu się jak schizofrenikowi, który właśnie
uciekł z psychiatryka. Tak też chyba z resztą musiał teraz wyglądać. Podkrążone
oczy, mąka we włosach, czekolada na twarzy, a do tego podnosił w górę paczkę z
ciastkami jakby się do nich modlił... To w istocie musiało wyglądać dziwnie.
— Tak siostrzyczko, wszystko w
porządku— uśmiechnął się trochę bardziej błogo niż planował co spowodowało
jedynie jeszcze dziwniejsze spojrzenie ze strony Rin.— Wszystko w jak
najlepszym porządku— powtórzył. Blondynka podeszła do niego. — Piłeś coś,
brałeś?— spytała zaniepokojona.
— Nie, całą noc robiłem ciastka!—
odpowiedział. Był już zmęczony. I troskliwość jego siostrzyczki okazała się
teraz wyjątkowo irytująca.
— Jesteś chory?— Rin jednak nie
dawała za wygraną.
— Nic mi nie jest, daj mi spokój—
powiedział wyraźnie nieco zły. Wyminął ją i nico chwiejnie powlókł do swojego
pokoju. Czasami jego siostra była po prostu tępa. Momentami wszystkie kobiety
były tępe. Przesadnie się martwiły. Niepotrzebnie psuły nerwy sobie i wszystkim
na około. Faceci byli dużo prostsi. Zapytani czy coś jest nie tak odpowiadali
albo tak, albo nie. I to tak oznaczało tak, a nie oznaczało nie. Po prostu. A
kobiety zawsze się niepotrzebnie domyślały. W ich ustach nigdy nic nie było
jednoznaczne. Każde słowo miało tysiące znaczeń i potem domyśl się tu człowieku
o które chodzi. I one uważały, że faceci też tak robili. I to było irytujące.
Położył ciasteczka na półce i opadł bez sił na łóżko. Skoro już tu był to mógł
się zdrzemnąć na chwilkę.. Tylko na chwilkę... Chwilkę...
Obudził go głos Rin. A
konkretniej ich wspólnej piosenki „Rin Rin Signal". Muzyka okazała się
jednak tak irytująca, że telefon z którego się wydobywała wylądował na ziemi z
dość dużym trzaskiem. To go otrzeźwiło do końca. Zerwał się z łóżka i spojrzał
na pierwszy lepszy zegar. Osiemnasta trzydzieści... Zaraz, osiemnasta
trzydzieści?! Przespał pół dnia, a koncert zaczynał się za pół godziny! Złapał
szybko telefon i poskładał go w całość, bo przy upadku wypadła bateria. Potem w
tempie ekspresowym się przebrał i umył. I tak zajęło mu to całe piętnaście
minut. Teraz to już na pewno nie zdąży. Pozbierał na szybko kilka rzeczy i
wybiegł z domu. W zamkniętym domu na półce przy łóżku pozostała mała paczuszka
z żółtą wstążką...
Zdążył. Cudem bo cudem, ale
zdążył. Wpadł do garderoby swojej siostry z dość sporym impetem i wyhamował
dopiero przed kanapą. Podniósł wzrok i już miał coś powezieć, gdy dotarło do
niego na co patrzy. Na kanapie... siedziała Rin... i Gumi. I nie było by w tym
nic dziwnego, gdyby nie odległość, która je dzieliła. A raczej ich usta. Potem
dopiero do Lena dotarło coś jeszcze. A mianowicie dłoń Gumi prawie wsuwająca
się pod spódniczkę Rin, oraz dłoń Rin już wsuwająca się pod bluzkę Gumi.
Blondyn wstał obrócił się na pięcie i pędem znalazł się w swojej garderobie.
Jego siostra była lesbijką. Jego. Siostra. Była. Lesbijką. Jegosiostrabyłalesbijką.
Nie mógł w to uwierzyć. Rzucił się na swoją kanapę (swoją drogą kanapy w
garderobach to był całkiem dobry pomysł). Jakim cudem do tego doszło?! Chociaż
akurat on był ostatnią osobą, która powinna być zła. Sam nie był lepszy. Był
gejem. Tylko że on... on co? Nie okazywał tego przy innych? Może dobrze by było
zacząć od ego, że on nie miał komu. A z resztą one też przecież robiły to w
samotności, tylko on jak ten debil tam wlazł. Pierwszy raz w życiu chyba poczuł
się głupio, że gdzieś wszedł bez pukania. Pukanie. Właśnie, od paru minut ktoś
pukał do drzwi... Ktoś pukał do drzwi?!
— P- proszę! — odpowiedział
szybko. W drzwiach stanęła Rin. Wyraźnie zła Rin.
— Powiedz mi braciszku, o co ja
cię prosiłam wczoraj? — blondynka posłała mu wściekłe spojrzenie.
— Wczoraj...? Umm, o to, żebym ci
nie zepsuł koncertu... — przełknął głośno ślinę. Rin była wściekła. Było źle.
— Chodziło mi o to, żebyś nie
zepsuł mi właśnie tego momentu, durniu! — warknęła, a potem po całym korytarzu
poniósł się trzask drzwi. No właśnie... Domyślaj się sam człowieku, o co
chodzi. Takie właśnie były dziewczyny. I to go w nich irytowało. Westchnął
ciężko i wstał. Musiał się przygotować do koncertu. Chociaż właściwie to
wisiało mu jak wyglądał, to przecież nie mógł wypaść źle przed ludźmi. Jeszcze
tylko skandalu mu brakowało.
Wyrobił się dużo szybciej niż
myślał. Westchnął cicho. Zostało mu jakieś piętnaście minut do koncertu. Może
powinien teraz wyznać Yumie swoją miłość..? Zerknął do swoich rzeczy i...
zamarł. Gdzie dał te ciasteczka...? Zaraz... czy on je w ogóle zabrał? Nie,
przecież musiał je zabrać!! One były najważniejsze!! Przekopał cały plecak i
cały pokój. Nie było... Zapomniał o najważniejszej rzeczy... Jeśli teraz
wróciłby do domu, to spóźniłby się na koncert... Zacisnął dłonie w pięści.
Musiał zdążyć. Wypadł z garderoby i pognał do domu najszybciej jak umiał. Jak
się jednak okazało kondycję miał fatalną i już po kilku minutach zaczynało mu
brakować powietrza w płucach. Nie zwolnił jednak. Wpadł do domu jak huragan.
Zgarnął paczkę z ciastkami i pognał w drogę powrotną. Mimo zadyszki nie
zwalniał. Koncert pewnie już się zaczął... Ale on musiał to zrobić. Zawziął
się. Po prostu musiał wyznać mu miłość, choćby na oczach wszystkich!
Wpadł z powrotem do budynku i po
chwili do sali koncertowej. Na deskach sceny stał Yuma i wpatrywał się w niego
pytającym wzrokiem. Tak samo jak publiczność, która zamilkła. Raz ozie śmierć— pomyślał
blondyn.
— YUMA, KOCHAM CIE!!!!!!!!— Wykrzyczał
głośno wyciągając paczuszkę z ciasteczkami w jego stronę. Echo tych słów
poniosło się po całej sali, bo akurat obok był mikrofon. A potem z głośników
popłynęły pierwsze nuty piosenki. Len został porwany do tańca. Ciasteczka
wylądowały gdzieś na boku sceny, koło głośnika. Blondyn znał te kroki. Chociaż
to nie była jego piosenka. Ani piosenka Yumy. To był „magnet".
— Ja ciebie tez..— usłyszał nagle
szept tuż przy uchu. To był głos Yumy... Nie mógł w to uwierzyć... To działo
się na prawdę...? Czy może to był jedynie piękny sen z którego zaraz się
obudzi...? Jeśli to tylko sen... to chyba mógł sobie przynajmniej poszaleć
zanim się skończy... nie? Pozwolił Yumie się poprowadzić, gładko przechodząc z
jednego ruchu do drugiego. Różowowłosy podał Lenowi mikrofon... i zaczęli
śpiewać. Razem, wykonując do tego układ taneczny piosenki, który przypominał
bardziej zabawę dwóch kochanków, którzy szukają do siebie drogi, ale nie mogą
się dotknąć.
Blondyn w duchu modlił się, żeby
to nie był sen. Jak się okazało, wymodlił co chciał. Dzień ten zapamiętał jako
najszczęśliwszy dzień swojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Niech dane będzie Wam dane! \(^v^)/